poniedziałek, 28 listopada 2011

Hańba! Polki wyzyskane przez L.!

Świat, jaki dotąd znaliśmy, dziś zakończył swój nędzny żywot. Tak, dziś obudziliśmy się w miejscu, gdzie moralność to tylko kolejne puste słowo, ład społeczny chyli się ku upadkowi i nawet chleb przestaje smakować chlebem. W świecie, gdzie dobre imię nic nie znaczy, a Bogu ducha winne obywatelki mogą być bezpardonowo wykorzystywane, i to bez mydła.

Zaufały mu. Był ich przyjacielem i mentorem. Zawsze i wszędzie - w kuchni, w łazience, nawet w dużym pokoju, gdy wymagała tego sprawa. Nigdy nie odmawiał, zawsze służył pomocną dłonią, nie zważając na porę dnia czy nocy. To z nim przez długich dziesięć lat (sic!) dzieliły zarówno te najlepsze, jak i najgorsze chwile, nie wahając się, by uronić przy nim łezkę, poutyskiwać na niesprawiedliwego męża czy powierzyć mu najskrytsze marzenia.

Bezsilna rozpacz ogarnęła polskie gospodynie

I cóż się okazało? Że to wszystko nic nie warte! Wyszło szydło z worka! Dziś miliony Polek dowiedziały się, że zaufały moralnemu zeru absolutnemu. Ludwik, bo to o nim mowa, przez całą, długą dekadę śmiał im się po kryjomu w twarz. Dziś jego dobre (tfu!) imię zostało ostatecznie zdeptane i wszyscy wiedzą - miliony Polek przez dziesięć lat były wpuszczane w kanał, musząc płacić więcej, niż powinny. Mówił o sobie - przyjaciel, a okazał się zwykłym zbirem, bandytą zbierającym haracz!

Moi drodzy, nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem - Miliony Polek myliły się.

Naród okazuje swoje wzburzenie na ulicach miast i wsi

Ten okropny akt, ta szydercza kalkulacja wyrządziła nieodwracalne straty całemu społeczeństwu. Cóż bowiem po dwóch milionach kary! Cóż po nich dzieciom, którym odmówiono solidnej edukacji, sytego obiadu czy nawet szansy zjawienia się na tym pięknym świecie! tylko po to, by ich matki mogły godnie zmywać naczynia.

Marysia, lat 5. Przez zawyżoną cenę płynu
nigdy nie dostała wymarzonego rowerka.
Czy naprawdę chciały tak wiele? Czy nie ma już na tym świecie świętości? Czy każde dobre serce musi być gwałtownie wywracane na lewą stronę?

Nie ma dziś godnych zaufania i zapewne już nie będzie! Biada nam, biada po trzykroć.
Biada nam, bo jutra nie ma.

Niech go Tartar pochłonie!

niedziela, 27 listopada 2011

Rozstrzygnięcie konkursu!

Serdeczne gratulacje dla użytkownika Koticek za wymyślenie sobie konkursu, wytypowanie odpowiedzi w komentarzu i, uwaga!, zdobycie głównej nagrody! Prawidłowa odpowiedź brzmiała oczywiście "Narodziny Simby"! Gratuluję, nagrodę prześlę niezwłocznie Pocztą Polską! (Tak BTW to ta wstążka ciągle się ześlizguje, masakra! Tylko cudem trzymała się na tyle, bym mógł zrobić zdjęcie...)

Fotografia poglądowa - obiekt w rzeczywistości może różnić się od przedstawionego, zaś samo zdjęcie nie stanowi oferty w rozumieniu ustawy. Organizator nie odpowiada za nieścisłości w specyfikacji. Przed rozpakowaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Regulamin konkursu do wglądu w siedzibie Organizatora, w każdą szóstą niedzielę miesiąca między 16:07 a 16:05. Minister Zdrowia ostrzega - cycki powodują zeza i wady zgryzu. Więcej informacji pod numerem bezpłatnej infolinii 800 900 000 (opłata jak za minutę rozmowy z Burkina Faso w godzinach wieczornych). Czytał Tomasz Knapik.

Jeśli spodobał Wam się konkurs, dajcie znać - najlepiej przyślijcie gołębia. Z tego miejsca chciałbym jednak przypomnieć (po kilku incydentach), że tankowanie gołębi pocztowych przepalonym olejem z frytkownicy jest nieetyczne i nieekonomiczne - w ten sposób obniżacie żywotność układu napędowego, a zarazem okrutnie zasmradzacie najbliższą okolicę (smuga kondensacyjna za takimi gołębiami ma zielonoszarobury odcień brązu, konsystencję zastałego budyniu, zapach przypalanego łososia po estońsku i lekki posmak wanilii - to ostatnie to jedyne, co Was ratuje!).
Gołębie - posłańcy Postępu

Prosiłbym też o niebombardowanie mojej skrzynki srokami - ze względu na niefartowną nazwę wszystkie z automatu odbijają się od filtru antyspamowego, a dzieje się to przeważnie w godzinach bardzo wczesnoporannych. Biedne ptaki robią tym samym niesamowity łomot i podsycają wcale nielichą już niechęć chcących spać sąsiadów do mojej skromnej osoby. Swoją drogą, nie wspomnę nawet jak się pienili, gdy ktoś wysłał sępa, chcąc pożyczyć nieco grosza o 4 nad ranem...

Masz piątaka, brachu?

Chyba założę sobie skrytkę pocztową...



sobota, 26 listopada 2011

Dramat w pięciu odsłonach

Dziś krótko - o cywilizacji. Otóż, w pełni zgadzając się z tezami postawionymi w liście biskupów polskich (przeczytajcie, proszę - KLIK) dotyczącymi cywilizacji śmierci i potrzebie, by za wszelką cenę bronić cnót chrześcijańskich, na które coraz częściej i coraz śmielej śmie rękę podnosić żydomasońska czerwona agentura, chciałbym wystosować list otwarty do Prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego, aby.... aby... hmmmmmmmmm...

Nie no, zmyłka, żartowałem! ;p

Ale dość już głupot. :) (przejście do części oficjalnej) Wiadomo, że Internet to jeden wielki śmietnik. Nawet jednak na śmietniku zdarza się trafić coś, co jest w stanie przykuć uwagę i na dłużej wbić się w pamięć, czasem nawet na tyle, że po dobrych kilku miesiącach staramy się odnaleźć to, co nas zainteresowało wcześniej. Takie perełki zdarza mi się zbierać, a od czasu do czasu będę się nawet nimi dzielił. Fajnie, nie? :)

Dziś pokazać Wam chcę pięć obrazów, na które natrafiłem kilka tygodni temu. Pięć obrazów - pięć mgnień z życia cywilizacji. Być może nie są wybitne (choć mnie się podobają), ale zdecydowanie coś w sobie mają.

Od zera do bohatera i jeszcze dalej. Swoją drogą, ciekawe co po nas zostanie? O ile w ogóle coś... I czy znajdzie się malarz, aby to namalować? ;)

Dramat w pięciu aktach


piątek, 25 listopada 2011

Książkowy potwór?


Dziś będzie o Nim. Pamiętam, jak pojawił się i zmienił sytuację w moim mieście. Przedtem były tam dwie małe księgarnie (jedna fatalna, druga niby OK, ale stopniowo podupadająca), później doszedł Matras - był to jakiś powiew świeżości, ale tak naprawdę ile można upchać na kilkunastu metrach kwadratowych? Wreszcie, pewnego dnia, pojawił się On. Wielki, pachnący nowością, wypchany książkami i prasą, która w normalnym trybie nigdy by tu nie zawitała. A w środku ja - dzieciak kupujący za 15 zł TIME'a, łudzący się, że coś z tego zrozumie.

Tak to widziałem!

Tak, to byli czasy! Koniec wypraw do gdańskiej jaskini kultury (absolutnie magicznych! Wiecie, po co kiedyś jeździłem do Gdańska? - Do McDonald'sa, Krewetki i TAM, tylko tyle mnie interesowało.), a początek spacerów do tej mniejszej, lokalnej, ale wciąż świetnej. Z biegiem czasu dorosłem, dostrzegłem, że nie wszystko jest tam tanie, ale nadal doceniam wielki wybór, klimat spokojnego popołudnia i obcowania z tysiącami książek, albumów, gier (!).

EMPiK, bo o nim przecież mowa, mocno ostatnio obrywa, przynajmniej wizerunkowo. Nie tak dawno naraził się, wystawiając na półkach działu dla młodzieży książkę Szczuki o aborcji, a w środę ruszyła akcja "Nie karm książkowego potwora". Akcja ciekawa - mówiąca o zabijaniu czytelnictwa, wydawców etc. Jaka jest według mnie?

Aha...

Po pierwsze, niesamowicie rozdmuchana - zanim na dobre ruszyła, już swoje artykuły o niej napisała Gazeta Wyborcza czy Newsweek. Co tu wiele mówić - 3,5 tysiąca "lajków" w trzy dni to nie jest wynik spektakularny, rodzi się więc pytanie, czy jest o czym mówić? Przecież podobne akcje powstają codziennie i zapewne codziennie wygasają...

Po drugie, okrutnie niespójna. Najpierw, mierząc w EMPiK jego agresywną polityką długich terminów spłaty (wymuszany kredyt kupiecki na długie miesiące), potężnych zwrotów, opłat za promocję (od kiedy reklama jest za darmo?) czy aspiracjami wydawniczymi, kierowano ruchy nabywcze internautów właśnie na witryny wydawców.

Po pewnym czasie podniosły się głosy, że o co właściwie chodzi i dlaczego promuje się ich zamiast małych księgarni? Teraz z jednej strony obecne są głosy tych pierwszych (już z EMPiKiem pogniewanych), a z drugiej podrzucany jest fanpejdż, gdzie szeroko reklamują się mniejsi księgarze.

Organizatorzy liczą na efekt domina...

A ja się pytam - czy ktokolwiek każe wydawnictwom wysyłać książki do salonów, mrożąc tym samym pieniądze? Nie sądzę, więc skąd te lamenty, porównania do złodzieja itd.? Czy EMPiK komukolwiek nakazuje kupować tylko w swoich sklepach? Również mi się nie wydaje - mamy wolny rynek i bogaty na nim wybór.

EMPiK często jest najwygodniejszy, najbliższy czy najciekawszy jeśli chodzi o ofertę, stąd rzesze jego klientów. Gdyby nie on, ganialibyśmy za książką na prezent od księgarni do księgarni, a tak pod ręką jest olbrzymi asortyment. Co więcej, nie zdziwiłbym się, że gdyby nie ta ostra polityka, ceny książek w Polsce poszybowałyby w górę.

Uczono mnie, owszem - monopol sprzedaje mniej i drożej. Ale jakoś osobiście wolę, żeby to taki monopolista obcujący bezpośrednio z klientem brał się za łby z oligopolistami-wydawcami, niż żeby to oni dyktowali warunki, nie zważając na dobro klienta. Mniejsze zło, nie?

Coming soon...

Wreszcie, po trzecie, zastanawiam się nad charakterem całej akcji. Możliwe, że to czysty, społeczny odruch. Możliwe, że paluchy w tym maczali wydawcy. A co jeszcze jest możliwe? No cóż, za kilka miesięcy do Polski wkracza Amazon - jemu też na pewno zależy na tym, by pozycja jego największego polskiego konkurenta była, krok po kroku, osłabiana. Jakoś tak ostatnio wiele uczę się o tym, by wszędzie widzieć pieniądze... Bo kasa, niestety, jest wszędzie.

Podsumowując, róbcie jak Wam lepiej - czy taniej, czy wygodniej. Nie dajcie się sterować byle komu. Poza tym, gdyby EMPiK był taki straszny, to już by nie było. A co do argumentów dotyczących upadku czytelnictwa - jestem tu na bieżąco, Polacy czytają coraz więcej, a na rynku ląduje rokrocznie coraz więcej tytułów.
O rynek też się nie martwmy - on reguluje się sam, dbając o to, by klient był zadowolony.

Pamiętajcie! Wasze szczęście nie zależy od tego, gdzie kupujecie! :)

P.S.

Autorom akcji chyba można zaproponować poniższy kawałek ;)


czwartek, 24 listopada 2011

Szybciej...

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej

tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

ks. Jan Twardowski

środa, 23 listopada 2011

Mikroświat, czyli prawie znam Stevena Spielberga

W 1967 roku Stanley Milgram przeprowadził pewien eksperyment. Wysłał do kilkuset losowo wybranych mieszkańców Nebraski i Kansas list, prosząc o przekazanie go jego przyjacielowi, również mieszkającego w Stanach. W razie, gdyby adresat owego przyjaciela nie znał, list miał być przekazany do osoby mogącej być "bliżej" celu. Co ciekawe, większość listów wreszcie do przyjaciela dotarła, przechodząc po drodze przez ręce średnio sześciu pośredników.

Wnioski są ciekawe - dla dużych populacji, np. mieszkańców Polski, powinno działać to na podobnej zasadzie. Czyli ja znam kogoś, kto zna kogoś znającego kogoś innego, znającego z kolei kogoś, kto zna wreszcie osobę znającą X, czyli dowolną osobę w kraju. Jest to tzw. "sześć stopni oddzielenia" - tylko tyle muszę pokonać, by mieć  w zasięgu dowolną osobę w populacji.


Fajne, nie? :) Jaki ten świat malutki. Ale teraz będzie jeszcze lepiej. Jako że od eksperymentu Milgrama minęło dobre 40 lat, co nieco mogło się pozmieniać. Badacze z Facebook Data Team także podzielili ten pogląd i oto co im wyszło z badania zależności między użytkownikami Facebooka (800 mln, czyli ponad 11% populacji świata - niezła grupa) - dystans i liczba potrzebnych skoków zmniejszyły się. Dziś potrzebujemy pięciu pośredników, by dotrzeć do 99,6% ludzi i tylko pięciu "hop", by dotrzeć do 92%.

Co jeszcze ciekawsze, wg badania w obrębie jednego kraju wystarcza dwóch pośredników, tj. 3 hopy. Dobre? Dobre! Czyli tylko dwie flaszki dzielą nas od dotarcia do dowolnej osoby w kraju. Teoretycznie. ;)

Może to tylko głupie badania, ale jakoś tak lepiej będzie mi się spało wiedząc, że prawie na pewno znam kogoś, kto zna kogoś, znającego tego, kto ma w zasięgu znajomego Stevena Spielberga czy innego "holiłud dajrektora", co kręci w Juracie. ^^

wtorek, 22 listopada 2011

Zimno? Spójrz tutaj.

Zimno... Niestety, zaczyna się chyba najgłupszy czas w roku, kiedy nie dość, że się marznie, to jest szaro, buro, ciemno i ogólnie do bani. I to potrwa aż do pierwszego śniegu.

I co teraz? Można siąść i płakać, lepiej chyba jednak spojrzeć na poniższe zdjęcie i uświadomić sobie, że spacerowanie przy -2 stopniach, będąc zakutanym w dwa swetry, kurtkę i szal to nie jest najbardziej ekstremalna sytuacja naszych czasów.

No bo co wy na kemping pośrodku tundry? I to jeszcze przy otwartym namiocie...

Pasterz Saami pośrodku lapońskiej tundry

poniedziałek, 21 listopada 2011

A paszoł mnie z tymi reklamami...

Reklama. Czegóż (nie) chcieć więcej? Każdy ją zna, spędza z nią mnóstwo czasu, ale jakoś mało kto jest w stanie się z nią zaprzyjaźnić. Nic dziwnego, zwłaszcza dziś, kiedy natrętni marketingowcy co i rusz wtryniają swoje długie nochale w naszą prywatną przestrzeń, skutecznie ją zatruwając.


Nie mówię już o telewizji, gdzie w najlepszym przypadku bloki reklamowe przed, w trakcie i po potrafią być dłuższe niż sam program do którego są podczepione. Wiem, wiem - TVN czy Polsat to nie Caritas, bla, bla, bla, i zarabiać muszą. Co nie zmienia faktu, że mam na pasma reklam permanentną alergię i unikam ich jak ognia - wychodzę, zmieniam kanał czy zwyczajnie, beztrosko 'wyłączam się' (choć pewnie za parę lat dowiem się, że wystawiam w ten sposób swoją bezbronną podświadomość na pastwę reklamowych żarłaczy...).

W radiu nie lepiej. Dlaczego? Bo głupiej niż tam to chyba się nie da. Naprawdę, te wszystkie głupoty o lekach na: hemoroidy, zakwasy, prostatę, menopauzę, tycie i kij wie co jeszcze dawno przebiły dno i są pewnie już od dawna w trakcie beztroskiej wędrówki na antypody. Ta, te beztroskie: "Zosiu, weź Pierdzi-easier, będziesz mogła jeść fasolę i nie będziesz już nigdy musiała się wstydzić!"...


Ale tam... Mówią, że szkoda strzępić języka tam, gdzie nie ma żadnego pola do manewru. Jak więc wygląda sprawa w kwestii Internetu?


Jest lepiej. Znaczy, żeby nikt źle nie zrozumiał - jak dla mnie sieć to największa wylęgarnia debilizmu, głupoty i pokrewnych w historii świata. NAJgópsze mjej$ce EVER. Tylko tu pełzną ku nam reklamy tych wszystkich, którym zabrakło siły przebicia/kasy/wstydu, aby reklamować się w tradycyjnych mediach. Marketing fekalny, a fe, biorący się za promowanie każdego bzdeta i to najlepiej w taki sposób, aby skutecznie uniemożliwić spokojne surfowanie. A co się szczypać będą - tu wyjadą z planszą na cały ekran, tam schowają do niej krzyżyk, a jeszcze gdzie indziej krzyżyk pokażą, ale zrobią psikusa, że po najechaniu kursorem skubaniec będzie zmieniał położenie.

I co? Ja, poważny człowiek, będę się za krzyżykiem uganiał? Sorry, ja nie Solidarny 90210 (czy jakoś tak...). No i się nie uganiam, tylko instaluję... czystą magię i remedium na większość zła tego świata.

Adblock. Ot i miś na miarę naszych możliwości - genialna wtyczka do przeglądarki, blokująca niemal całość reklamowej papki. Uwierzcie, z nim życie jest piękniejsze, a na ekranie jakby przewiewniej. :)

Do pobrania:

Spróbujcie, miliony Polek nie mogą się mylić!

Zadowolone użytkowniczki Adblocka
P.S.
Szkoda, że na to nie ma działającego sposobu...


niedziela, 20 listopada 2011

Comeback


Niestety, stało się tak, jak przewidywałem... Ktoś puścił parę i wieść o tym, że blog odżyje, zdążyła już obiec cały świat, nie omijając mediów papierowych...
Dyskrecja naszych czasów...
Przykro mi zatem - dla mnie sytuacja też nie jest łatwa - zamiast pisać te słowa z perspektywy twórcy, pozostaje mi zwykła relacja. Ma to niby swoje plusy - wystarczy poszperać w tym, co o nowej notce piszą media i w zasadzie nie muszę się wysilać... no ale. ;)

A propos mediów - przez nieplanowany przeciek (który notabene jest dogłębnie badany, a sprawcy/ów poszukują psy i śmigłowce, choć póki co efekt jest marny - znaleziono jedynie przeciek w pobliskim basenie i dwie dziurawe puszki po piwie), dotarły do mnie pierwsze reakcje. Swoją satysfakcję wyrażali już przedstawiciele Fidżi, król Vanuatu i gubernator Seszeli, a rozczulającego eska przysłał Obama.
Entuzjazmu nie kryły też przedstawicielki Światowego Zjazdu Fanek Sex&The City...
... a nawet Eskimosi ze Svalbardu, którzy jednak byli na tyle wyrachowani, że korzystając z uniesionej atmosfery próbowali zhandlować mi dwie tony wielorybiego tranu i tonę lodu w kostkach.
Nie pozostało mi zatem nic innego, jak wyrazić światu wdzięczność za ciepłe powitanie i odwdzięczyć się popisem akrobatycznym tresowanych płazów, specjalnie dla Was.
Żaby tańczą dziś tylko dla Was
Z trudem opanowując wzruszenie, witam ponownie na pokładzie! Ahoj, kokodżambo i do przodu!

P.S.
Sprawa żurawinowa zakończyła się pomyślnie, paczka dotarła - mimo że szła wieczność, aby ostatecznie i tak przeleżeć dwa tygodnie na poczcie... ;)
W każdym razie, jej zawartość prezentuję poniżej:


P.S. 2
Podczas tworzenia tekstu nie ucierpiała żadna żaba.

sobota, 27 sierpnia 2011

Wehikuł czasu, to byłby cud...

Wybyłem zatem. Mimo że kraj tu dziki, kraj daleki, miałem szczęście, jak sądzę, trafić na oazę. Może nawet więcej niż oazę - wehikuł czasu. Tak jakbym przekraczając próg hotelu, przechodząc przez obszerny hall i kierując się odrobinę na prawo pokonał zarazem wrota czasoprzestrzenne.

Paradoksalne, że siedząc w turystycznej mekce, pełnej przeżutej, paskudnej papki obudziła się we mnie "tęsknota" za starymi, dobrymi czasami sprzed niemal stu lat, prawda? Siedzę w kafejce hotelu stylizowanego na pokład wielkiego, klasycznego liniowca, a gdzieś za mną ktoś nieśmiało, nieumiejętnie brzdąka na pianinie.

Tu jestem ciałem...


Jak to jest, że coś tak błahego, małego, może wzbudzić tak silne emocje? Że czuję się teraz trochę tak, jakbym udawał się w dziewiczy rejs jednym z tych dawnych gigantów oceanów? Że chyba zaraz wstanę i wyjdę na pokład, dając się owiać chłodnemu, atlantyckiemu powietrzu? Nie wiem. Nierealne? Może.

To trochę tak, jakby odnaleźć coś, z utraty czego nie zdawało się nawet sprawy. Dotrzeć gdzieś, gdzie się nie szło, będąc z tego nieskończenie ucieszonym.

A tu...
... duchem.

Świecie mój, brakuje Ci czegoś. Chyba coś zgubiłeś przez lata pogoni...

piątek, 26 sierpnia 2011

Wild, Wild East

Dziś odpowiedź na pytanie - dlaczego chodząc po lubelskiej starówce, a zwłaszcza jej zapuszczonej, mieszkalno-kamienicznej części miewam przeczucie zbliżającej się katastrofy. Nie mówię już nawet o zdarzających się od czasu do czasu elementach lokalnej fauny...

Dresus Oriens

To dziwne, ale w tym mieście, a przynajmniej w niektórych jego partiach w powietrzu unosi się ciężka, nieprzyjazna atmosfera. Niby nikogo nie widać, ale przepastne, wycofane podwórza i ciasne zaułki huczą, straszą, wioną grozą... Całkiem jak pewna dama w fiolecie.

Duch lubelskich kamienic

To są wszystko niby moje małe uprzedzenia, choć częste strzelaniny, a nawet próby zamachów bombowych okraszają je pewną sporą dozą racjonalizmu. Niby mi się coś trochę ubzdurało, ale jednak coś w tym jest!

I naprawdę, choćbym nie wiem jak próbował zmienić swoje nastawienie, zawsze zdarzy się coś, co pozwala mi twierdzić, że Wschód to nie jest kraj dla starych ludzi...

Dowody? Choćby z dzisiaj - pewien 34-latek szukał miejsca do parkowania, w międzyczasie stał za nim bus, którego kierowca zaczął trąbić. Wtedy tamten zjechał na bok, puszczając niecierpliwca, który odwdzięczył się bliżej nieokreślonym, obscenicznym gestem.

Chwilę później obaj spotkali się na światłach. Kierujący osobówką postanowił ucywilizować niekulturalnego mężczyznę, krytykując jego zachowanie, na co tamten kłótnik, hultaj, paliwoda wysiadł i, wyposażony w maczetę, zaczął grozić, wywijać, a w końcu okładać samochód wóz 34-latka.

I co? Mówią czasem: pogłaszcz chama, a cię kopnie; kopnij chama, a cię pogłaszcze.
Ten nie pogłaskał.

Machete w akcji...


czwartek, 25 sierpnia 2011

Kobieta a Playboy

/Meldunek z linii frontu: Paczka idzie, idzie i dojść nie może. Przykra sprawa - jutro wyjeżdżam, ale mam nadzieję, że dojdzie choć w ciągu najbliższych dwóch tygodni... /


*******


"Lepiej kobietę oburzać niż nudzić."
                                    George Bernard Shaw


Cisza i spokój są ciekawe tylko do czasu, aż nie staną się nudne. Dobrze jest zrobić od czasu do czasu wokół siebie nieco hałasu. Z tym wszystkim trzeba, jasna sprawa, uważać, żeby wykrzesana iskierka nie upadła na zaschniętą ściółkę wyschniętego na wiór boru, stając się przyczyną globalnej katastrofy.

Tak, kobieta to straszny żywioł.

Dobrze wykrzesana iskra zamieszania

Źle wykrzesana iskra zamieszania. Bardzo źle.

Pomyślałem więc (o niemądry!), że mi trochę nudno i skorzystałem z nadarzającej się okazji, by nadać życiu rumieńców. Akurat na rodzinnym wyjeździe byłem w potrzebie, szwagier postawił, bo byłem bez portfela i już wieczorem mogłem powiedzieć:

- Kochanie, Tomek kupił mi Playboya!

I wtedy się zaczęło. ;)

Faza pierwsza - zaprzeczenie

"Co?"
"Jak to Ci kupił?!"
"Dlaczego, po co?!"
"PLAYBOYA?!"
"Żartujesz."

Faza druga - gniew

"Nie lubię Cię!"
"Nie wracaj!"
"Nie chce mi się z Tobą gadać..."

A ja? Dalej swoje - że no tak, po prostu, wyszło. Przecież to nic złego, nie? :)

Faza trzecia - negocjacje


"To nie czytaj go sam, dobra?"
"Poczytamy razem, jak wrócisz, ok?"

Pewnie, nie ma sprawy, poczytamy go razem!

Faza czwarta - depresja (w głowie)

"Nie podobam mu się..."
"Gdybym mu się podobała, nie kupowałby takich głupich gazet..."
"Ech..."

Faza piąta - akceptacja


"No niech tam, to chyba nic złego, co nie?"
"W sumie każdy facet czasem tak ma..."
"Trudno, jakoś to przeżyję."

EPILOG


Minęło kilka dni, wróciłem. Oczywiście mgła wojny opadła już z pola bitwy, a rzecz niemal poszła w niepamięć. I wtedy nadszedł czas zrealizować obietnicę - poczytajmy go razem.

Tylko ja się pytam - co tu czytać?



poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Sajmon i Puszka Pandory, akt II

Nie istnieje w przyrodzie akcja, której nie towarzyszy stosowna reakcja.


Był spokojny, czwartkowy poranek. Obywatel M. popijał herbatę, korzystając z kilku chwil nieintelektualnego relaksu, obserwując poranne ożywienie za oknem. Nic nowego - kilkanaście samochodów, wszędzie i zawsze spieszący się ludzie, zaganiani kurierzy, obładowani po samo niebo kolekcjonerzy metali kolorowych.

Samo życie - ot, rutyna. Chociaż... do czasu. W pewnym momencie zadzwonił telefon...

Drrrrryń!
Dalej było już niezłe zaskoczenie - to był Pan z centrali Biedronki "w sprawie robala". Popytał trochę o okoliczności dokonania odkrycia obcej formy życia, trochę poprzepraszał. Zapytał też czy może przekazać mój numer producentowi feralnej żurawinki. Zgodziłem się, a co.

Jeszcze dalej było tylko lepiej! Po paru godzinach zadzwoniła miła pani z firmy Atlanta. Znów krótkie śledztwo w sprawie niechcianego znaleziska, przeprosiny i w końcu... prośba o adres.

Skutek? Od paru dni oficjalnie czekam na paczkę przeprosinową z firmy Atlanta. :D
Mam tylko nadzieję, że tym razem obędzie się bez niespodzianek...

środa, 10 sierpnia 2011

Sajmon i Puszka Pandory


Piekielny ze mnie człowiek, ale to już chyba kiedyś mówiłem. :) Nie dalej jak parę dni temu, nie chcąc płacić 20 zł za odesłanie chińskiego szmelcu nasmarowałem na całą stronę reklamację, podpierając się paragrafami z Kodeksu Cywilnego (opiszę, pokażę, jak tylko będzie jakiś odzew), a dziś już pieniaczę się dalej.

Co się stało się? Genesis, cud narodzin, proszę Państwa! Z suszonej, biedronkowej żurawiny... wylęgło się coś. Prawie jak w "Obcym" z Sigourney Weaver.

Klasyka!
Coś, chcąc nie chcąc, nieco mnie wzburzyło. Nie mam co prawda nic do pokojowej koegzystencji na naszej planecie, kieruję się zasadą "żyj i daj żyć innym", ale jeśli coś wykluwa się z mojego jedzenia... No, wtedy to już lekka przesada. ;)

Puszka Pandory...


Co zrobić zatem - nie unosząc się strasznym gniewem, a jedynie nieprzyjemnym ukłuciem gdzieś nieopodal trzustki, trzasnąłem kilka fot, wlepiając biedronkowemu Biuru Obsługi Klienta takie oto pismo:

"Szanowni Państwo,

Sklepy sieci "Biedronka" w zasadzie od zawsze kojarzą mi się pozytywnie, jako miejsce połączenia racjonalnych cen i często atrakcyjnej oferty. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni ostatnich paru lat Państwa sieć została jedną z moich ulubionych - a nie stałoby się tak, gdybym nie był usatysfakcjonowany poziomem "biedronkowej" oferty.

Niestety, jak mówią, nic nie trwa wiecznie. Kilka dni temu moja Mama zakupiła w Państwa markecie  pojemnik z suszoną żurawiną. Ku mojemu zdziwieniu, a następnie przerażeniu i obrzydzeniu przedwczoraj w pojemniku z owocami... wylągł się owad. Z początku wziąłem go za zaschnięty, podklejony do wieczka owoc. Co "najlepsze", to wrażenie rozwiał sam "bohater", rozpoczynając po chwili spacer wokół wieczka. W załączniku przesyłam kilka zdjęć.

Nie wiem, w czym leży problem - przechowywaniu, transporcie czy może stricte jakości dostarczanego do Państwa towaru. Wiem jednak, że po suszone owoce nie sięgnę przez bardzo długi czas, a Biedronka utraciła sporą dozę mojego, konsumenckiego zaufania.

Z wyrazami szacunku,
XXX"

Zobaczymy czy są tam ludzie, dla których liczy się honor. Tylko wyglądać listonosza. :)

A oto Pandora w pełnej krasie :)

niedziela, 31 lipca 2011

Polska czołowym producentem deszczówki...

O, a tam po lewej stały leżaki... dopóki ich nie zmyło.

Się porobiło. To naprawdę nie jest już śmieszne - lipiec się kończy, a pogody ni widu, ni słychu. Paranoja - niemal bez przerwy niebo zasnuwają chmurzyska, tylko od czasu do czasu dopuszczając pojedyncze, mizerne promienie słońca.
To jest jakaś prowokacja! Mokra sprawa...

Kremy do opalania sprzedam. Nieużywane... Tanio!

Ja nie wiem: czy to jest najgorszy lipiec stulecia, czy może to ja tak marudzę i od braku słońca wpadam w zimową depresję... Melanina mi się ścina czy coś? W każdym razie paskudnie jest. Nie dla wszystkich może... ale jednak jest.

Może nie wiecie, ale producenci foliowych deszczaków na riksze przeżywają złoty okres.

W każdym razie, ma być lepiej. Jak będzie - się okaże. A tu maleńki promyczek nadziei (promyczunio?):
"Pierwsza połowa sierpnia – czyste niebo i wysokie temperatury" .

Tylko się nie napalajcie, żeby mi tu nikt nie pisał, że mu przeze mnie smutno :)

środa, 22 czerwca 2011

Piekielni.pl - źli ludzie są wśród nas

Za długo było cicho... Czas coś naskrobać :)

Niestety, Blogspot chyba strajkuje (może mają jakichś Greków w obsłudze?) i nie chce dodawać obrazków. Nie myślcie, że jestem mało kreatywny - próbowałem wyszukać ilustracje na modłę smsów obrazkowych sprzed X lat, ale albo one są totalnie nieczytelne, albo to mnie ktoś pozbawił wyobraźni.

Wakacje zatem! Nareszcie można się nimi cieszyć - bez wyjątku, bez problemu - easy access jednym dwusłowem :)

[pieknaplaza_lazurowemorze_napalmiehamak.jpg]

Niemal niechętnie schodzę ze swojego rajskiego hamaka (zdjęcie powyżej), aby wnieść tu trochę ruchu sieciowego :)

Polubiłem ostatnio niezłą stronę. Stronę, należy dodać, która doskonale opisuje ciemne strony mojej osobowości. Nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że często życie zderza mnie z sytuacjami w których krew niemal buzuje w żyłach. Konkretnie? Bywa różnie - wścibski kurier, fatalna kasjerka czy wszędzie-się-wpychające babsko skutecznie wypełniają mnie hormonami stresu.

Porywczy bywam i tyle. Ciężko silić mi się na spokój, często się staram, ale jednak czasem nie do końca perfekcyjnie to wychodzi. I w takiej oto sytuacji trafiłem na Piekielnych, stronę o "ludziach z piekła rodem".

O co się rozchodzi? Ano na stronie tej ludzie wszelkiej profesji (sprzedawcy, konduktorzy, operatorzy telefoniczni, kanarzy czy zwykli klienci, pacjenci etc.) opisują swoje przygody, mające miejsce w wyniku napotkania kogoś piekielnego - niekompetentnego, upierdliwego, innymi słowy - paskudnego do kwadratu.

Jak to działa? Bardzo prosto. Wchodzę, czytam kilka historyjek i już ciśnienie mi skacze, jako że utożsamiam się dość silnie z autorami historii ;) Może na serducho to niezbyt dobrze, ale mnie wciąga. No i przygotowuje do kolejnych batalii, wiadomo. 

Ot, samo życie.

sobota, 18 czerwca 2011

Coś zamiast Photoshopa

Nie ma to jak wrócić do domu i nie mieć na nic czasu... ;) Ale to nic, weekend minie, to i parę chwil na coś konkretniejszego się znajdzie.

Żeby nie było, że się obijam, dziś złota rada dla każdego, kto chce coś zrobić ze zdjęciem, a nie za bardzo wie jak się do tego zabrać. Sprawa jest poważna, bo jak się sprawę retuszu mocno schlapie, jest ryzyko, że znajdziemy się na tej stronie, co jest raczej bolesne ;)

Jeśli uważasz, że Paint ssie, Photoshop jest zbyt powolny (poza tym piractwo, bla bla...), a GIMP głupi i bez sensu, to wypróbuj Splash Up (na stronie kliknij na "Jump Right In -->", żeby wejść).

Co to jest? Ano prosty i przyjemny, szybki edytor grafiki online - żadnych instalacji, torrentów, cd-key'ów, wirusów itp. Klikasz i masz. Po prostu. Poleca nawet Żanetka Leta. :)

czwartek, 16 czerwca 2011

Do domu czas!

Sesja, sesja i po sesji... A teraz czas do domu.

Słowno-muzycznie, country-lirycznie dziękuję za uwagę, idę się pakować.

środa, 15 czerwca 2011

Ewolucja to jednak nie ściema

Jeszcze tylko kilkanaście godzin i wakacje - ale nie wiem, czy po jutrzejszym egzaminie będę taki szczęśliwy ;) Póki co jest tak:


A i jeszcze, żeby nie było tak o niczym... Znalazłem zdjęcie - tak, żebyście w razie co mogli zamknąć usta zwolennikom kreacjonizmu i takich tam innych dziwnych rzeczy ;) No... albo gdybyście niefortunnie wdali się w sprzeczkę z Maciejem Giertychem.

Podobny?
PS
Widać, że chłopczyk ;)


wtorek, 14 czerwca 2011

Fantazja, że aż strach

Jeszcze tylko jeden i wakacje... Jak dobrze :) W ogóle tak a propos - jeśli student w sesji jest jak helikopter w ogniu, to z egzaminu ze statystyki jest niezły Bagdad...

Takie tam, z egzaminu
Dziś romans z mikro II, więc znowuż krótko, na temat, ale z przytupem.

Trafiłem ostatnio na coś, co nieźle ryje beret. Macie czasem tak, że traficie na rzecz tak pokręconą, że z jednej strony chcecie uciec, a z drugiej korci was, żeby wciąż się przyglądać? Ja tak miałem kilka dni temu, kiedy trafiłem na kanał Vimeo Design-Generation. Polskiej produkcji, co warto podkreślić.

Naprawdę, śmiało można tych kilkanaście filmików nazwać perełkami internetu - ciekawe, ambitne, świetnie wykonane, krótkie, treściwe i... chore? Pokręcone? Albo i bardziej. Fascynujące? Niesamowicie. 

Bądź co bądź - wciąga. Polecam obejrzeć co najmniej kilka. Mój ulubiony? Chyba ten.

PS
Tak, bywają cycki i różne takie.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Góra

To ty.

Zdziwiony wstępem? Pewnie zastanawiasz się, o czym będzie dzisiaj? Gdybyś miał zgadywać, postawiłbyś na opowieści z Arktyki?

Pudło. Dziś będzie o Tobie. Ta góra to Ty.

Założę się, że jesteś jej ludzką projekcją. Wspaniały, wyjątkowy, szczodrze obdarzony na drodze ewolucji, na samym szczycie darwinowskiej drabiny. Cud natury. Najmądrzejsza, najsprytniejsza, najbardziej inteligentna istota, jaką Matka Ziemia zrodziła. Twój potencjał jest niezmierzony, ogranicza Cię tylko własna wyobraźnia i to, na ile jesteś w stanie wyrwać się schematom. Masz moc, a wykorzystawszy ją całą, nic Ci się nie oprze - potrafisz przeć do przodu, nie bacząc na koszty. Wreszcie - w jednej chwili jesteś stwórcą, aby w drugiej stać się Sivą, niszczycielem światów.

To wszystko Ty, Człowieku. W Tobie jest to wszystko.

Zastanów się jednak przez chwilę, zanim myśl o doskonałości zawładnie Tobą na dobre. Pomyśl - coś tu nie pasuje. Skoro jesteś wielką, potężną górą lodową... to co jest wokół?

Ocean. Daleko Ci do niego. Jesteś jedynie marną kropką na jego bezkresie, miotaną w bezwładzie ze strony na stronę. Możesz prężyć swe muskuły, możesz wysilać swój umysł. Możesz. To i tak nic nie da.

Nie masz szans, wciśnięty w ciasny, skostniały od lat schemat. Tak jak osiemnastowieczna dwórka nosząca gorset - silny, nieustępliwy, zawsze na końcu zwycięski, zmuszający ją do przyjęcia swego kształtu. To nie jest niczyja wina - taki los. Cywilizacja definiuje społeczeństwo, społeczeństwo tworzy jednostkę - a ona żyje w nim, jak każde zwierzę w swoim naturalnym środowisku. To zwierzę to Ty.

Ale wiesz co? Możesz uciec! Wyrwij się, odejdź gdzieś daleko, gdzie nie sięgają macki pazernego Zachodu czy nieprzyjaznego Wschodu, srogiej Północy ani dzikiego Południa.

Możesz. Tylko po co? Przecież nie jesteś wolny. Nigdy nie będziesz.

A wiesz dlaczego? Bo ta góra to Ty.

Twoje codzienne, zwyczajne ja jest niezwykle płytkie. Ledwo wystajesz ponad powierzchnię wody. To właśnie nad nią mieszczą się wszystkie Twoje wady i zalety, wszystkie pomysły, zwyczaje, plany, marzenia. Ocean ledwo muska falami najpiękniejsze twory Twojego umysłu, całego Ciebie. Ciebie świadomego.

Myślisz, że jesteś w stanie pokierować własnym losem? Racjonalnie rozważyć każdy problem i dobrze go rozwiązać? Kolejny błąd.

Pamiętasz, że jesteś górą? Wiedz, że 8/9 Twojego ja znajduje się pod wodą. Nie zależy od Ciebie. Włada nim ocean - potężny, złowrogi pan i władca. Kieruje Tobą zwierzę, pierwotny człowiek zaszyty głęboko w Twojej podświadomości. Twoje instynkty, pragnienia, ambicje, prawdziwe marzenia, prawdziwe uczucia - żądza, nienawiść, pożądanie, miłość - to wszystko on. Nie Ty. Nigdy.

Pamiętaj - nie jesteś wolny. Twoje zdanie liczy się tu najmniej. Twoje zdanie to iluzja, wypadkowa wpływów społeczeństwa, podświadomości i chemii. Idziesz po linie nad przepaścią i wiesz co tak naprawdę możesz robić? Możesz się rozglądać. Ewentualnie.

A wiesz dlaczego? Bo jesteś górą.
I nigdy nie będziesz wolny.

El sueño de la razón produce monstruos

niedziela, 12 czerwca 2011

Opole jednak da się lubić! Kabareton miał moc

UWAGA! Dzisiejszy wpis zabiera pół godziny życia. Jeśli nie masz czasu - wciśnij wstecz. Jeśli masz sesję - oj tam, oj tam - pół godzinki Cię nie zbawi...

Opole 2011, epizod drugi. Nie, tym razem nie będzie tak źle, jak ostatnio. Okazało się, że wystarczyło poczekać do północy, żeby ten festiwal dowiódł, że ma coś do pokazania.

Wisienką na torcie, a może raczej - ostatnim Mohikaninem, był tegoroczny kabareton. Naprawdę, fantastico prima sort, nic tylko siadać i oglądać. Wszystko świeże, celne i aktualne - chwilami się dziwiłem, jak bardzo ;)

Poniżej podrzucam moje ulubione skecze. Obejrzyjcie, warto!

"Bogu? Od kiedy ty w McDonaldzie pracujesz?"

2012 Tusków na Euro

Mr Komorowski & Mr Obama - briljant end łonderful

Więcej do znalezienia na YouTube :)

PS
Tysięczny gość ma ode mnie piwo/colę/soczek - oczywiście pod warunkiem, że będzie screen :)

sobota, 11 czerwca 2011

Google - ciemna strona mocy?

Nie ma czasu, oj nie ma. Student w sesji to jak helikopter w ogniu ;)

Danie na dziś to naturalna przeciwwaga dla pamfletu na Google sprzed kilku dni:


No to co, ile jeszcze drażliwych, prywatnych informacji wrzucimy w sieć, nim dojdzie do nas, że tak naprawdę to nie do końca przemyślana opcja?

Mocy strony ciemnej strzeżcie się