środa, 26 stycznia 2011

No i znów się nie udało ;)

Pomarudził i przerwał, jak zwykle. Ale to nic, niewielka strata...

Rozważania, chcąc nie chcąc, urywają się w tym punkcie. Rozkopana studnia powoli, z czasem zajdzie mułem, aż do dnia, gdy nie będę gotowy, by znów coś z nią zdziałać, tym razem bardziej trwałego.

Co się stało? Krótka piłka - dylematy znacznie przerosły moce produkcyjne, nowa idea wymaga kolejnych stopni w rozwoju technologii, która nie została jeszcze należycie dopracowana. ;)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Zagubienie

Ja i ta moja systematyczność... Ale nic to, będę starał się poprawić i pisać choć trochę regularnie. Póki co chyba niemal wyłącznie dla siebie, ale to też nic to ;)

Na przestrzeni ostatnich miesięcy wpadłem w dość specyficzny stan (bynajmniej jednak nie wyjątkowy w dzisiejszych czasach, jak sądzę). Wszystko, tak mi się wydaje, zaczęło się wraz z obejrzeniem filmu Alejandro Amenábara Agora. Pokrótce akcję streścić można słowami,  że religia, będąc opium dla ludu, stanowi straszną broń, zupełnie łatwą w użyciu przez złych ludzi. Tu ślepa wiata tłumów porywa je przeciwko sobie, porywa ku rzezi, bólowi, śmierci, także tej intelektualnej. Postępująca martwica narządu refleksji, przykra sprawa. Bardzo przykra.

Tyle o filmie (polecam!), a teraz do meritum. Otóż, zaczął mnie trawić wirus refleksji zbyt głębokiej, by była to w stanie znieść moja (powiedzmy) wiara. Przelała się czara goryczy, a ja nie potrafię już widzieć w księżach, jako grupie, moralnych autorytetów oraz przewodników duchowych. Oczywiście, jest wśród nich mnóstwo dobrych, mądrych ludzi, praktyka jednak pokazuje, iż najczęściej do głosu dochodzą czarne owce, nie do końca godne oddawanym im zewsząd honorów. Absolutnie rozbawiła mnie ostatnio kwestia sylwestrowej, piątkowej dyspensy, którą jeden biskup udzielił z dobrego serca, drugi obwarował koniecznością "odrobienia" jej postem, jałmużną etc. w innym terminie, jeszcze zaś inny "przypomniał", iż w razie skorzystania z dyspensy, obowiązkiem dobrego chrześcijanina jest wspomożenie ubogich i potrzebujących.

Nie jest to jednak czas i miejsce na antyklerykalizm. Jasno chciałbym stwierdzić, że moja niechęć kieruje się w stronę poszczególnych osób, kondycji Kościoła Katolickiego itp., nie zaś jakichkolwiek dogmatów wiary. Broń Boże, chyba ostatnią z moich intencji byłoby krytykowanie kogokolwiek za obiekt tudzież sposób wyznawania jakiegokolwiek Absoluta.

Skoro niejako sam siebie usuwam na margines KK, należy zadać pytanie, kim ja właściwie jestem? W co przyszło mi tak naprawdę wierzyć? Jaka prawda mieszka we mnie?

Wszystko byłoby wspaniale, gdybym był ateistą. Wtedy jest krótka piłka - Boga nie ma i już. Niestety, tak łatwo nie mam, a moje rozterki są dalece bardziej złożone. Na tyle, że dziś już nie dam rady się z nimi uporać...

Do zobaczenia zatem, Czytelniku!

c.d.n.