To było coś. Dawno się tak w kinie nie uśmiałem - to znaczy od czasu, gdy miałem 8 lat i na pierwszym Shreku rechotałem się tak głośno, przy okazji wstając, że siostra wyprowadziła mnie z kina zanim na dobre zapaliły się światła...
Tym razem nie wstawałem, ale i tak było świetnie.
Nie jest tajemnicą, że dzisiejsze produkcje charakteryzują się tym, że kolejne części (sequele, prequele, presequele itd.) są coraz gorsze. Mało która kontynuacja jest w stanie choćby nie stracić "tego czegoś" swojego poprzednika, nie mówiąc o dodaniu czegoś świeżego.
Tak jak na przykład Piraci z Karaibów 4, ponoć tak kiepscy, aż żal zmarnowanego potencjału (miałem iść, na szczęście zmieniłem zdanie).
Co tu dużo gadać - Kac Vegas w Bangkoku daje radę, chyba nawet przebijając pierwowzór.
Tak, tak! Jedna z najbardziej zwariowanych komedii ostatnich lat (bardzo wielu lat moim zdaniem) doczekała się godnego następcy.
Co tym razem? Bangkok! Dzikie, szalone miasto, które w połączeniu z ostrym upojeniem (prowadzącym do amnezji, a jakże) potrafi skopać tyłek (i nie tylko skopać...) oraz dostarczyć NIEZAPOMNIANYCH WRAŻEŃ.
Co tam się dzieje, to jest po prostu nie do opisania. Tatuaże, zawieruchy uliczne, dealująca małpa, jeżdżenie na słoniu i wiele, wiele innych, zdrowo pokopanych rzeczy. Wiem jedno - scenarzyści mają nierówno pod sufitem - i bardzo dobrze ;)
"Płynie z tego morał taki:
Tam wesoło, gdzie pijaki."
J. Herkt, 2006
Wniosek jest jeden - biegiem do kin, naprawdę warto!
A ja mam od dziś nowych idoli:
PS
Załatwi mi ktoś taki plakat? ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz